Seafishing

wpis w: Publikacje 0

Szanowni wędkarze, tym artykułem chciałbym rozpocząć cykl, dzięki któremu ci, którzy jeszcze nie łowili w morzu, być może zechcą spróbować, a ci, którzy już zarazili się tą nieuleczalną chorobą, zaczną wędkować skuteczniej. Mam nadzieję, że dzięki temu, co przeczytacie na łamach „WW”, zaczniecie postrzegać łowienie z kutrów jako doskonały sposób na aktywny wypoczynek, który nie musi kojarzyć się z topornym sprzętem i zdezelowanymi kutrami, a wręcz z czymś przeciwnym – subtelnym i nowoczesnym połowem, na profesjonalnych i przystosowanych do tego jednostkach. W kolejnych numerach będę pisał o sprzęcie, technikach połowów, nowinkach związanych z łowieniem wątłuszy, a także o niuansach, dzięki którym udaje mi się być jednym z najskuteczniejszych łowców morskich drapieżników w Europie.

W morzu są ryby!
Wędkarstwo morskie w naszym kraju rozwija się bardzo dynamicznie. Przybywa kutrów i mniejszych łodzi motorowych oferujących rejsy. Powstają firmy, które specjalizują się w morskiej turystyce wędkarskiej. Otwierając pisma branżowe, można natknąć się na wiele barwnych reklam, z bardzo chwytnymi hasłami reklamowymi. Coraz więcej sprzętu morskiego widać w naszych sklepach i to już nie tylko tego sygnowanego markami zachodnimi, ale przede wszystkim naszymi krajowymi. Polskie firmy wędkarskie dostrzegły potencjał, jaki drzemie w morzu i ich oferta jest coraz atrakcyjniejsza. Oczywiście nie wszystko, co nam się oferuje, jest niezbędne i najwyższej jakości, ale nikt nie może powiedzieć, że nie ma wyboru. Wędki, kołowrotki, linki, gotowe zestawy końcowe, przynęty, ubrania – w każdym sklepie mamy tego mniejszy lub większy wybór, a są już takie punkty handlowe, które wręcz w tym się specjalizują.

Skąd takie zainteresowanie tą gałęzią naszego hobby? Odpowiedź jest prosta. W morzu są ryby!
Pomimo że zewsząd słyszy się, iż dorsza w naszej strefie jest coraz mniej i jest on zagrożony, uważam, że nie jest to do końca zgodne ze stanem faktycznym. Odłowy przemysłowe tej ryby zostały bardzo mocno ograniczone, a to właśnie było największym zagrożeniem dla tego gatunku. Prawdą jest to, że obecnie nieczęsto łowi się ryby rekordowe, których masa sięga kilkunastu kilogramów, ale jeśli chodzi o ilości, to osobiście nie widzę różnicy w porównaniu z tym, co było kilkanaście lat temu. Zmieniła się struktura, wielkość łowionych ryb, ale ilość bałtyckich lampartów – takie jest moje zdanie – nie uległa zauważalnemu spadkowi.
Kolejnym czynnikiem, dzięki któremu łowienie dorszy słało się tak popularne, jest to, że w morzu wędkuje się praktycznie przez cały rok. Uważam, że najciekawszy okres zaczyna się we wrześniu, a kończy w maju. Ciepłe miesiące wakacyjne nie służą połowom wątłuszy i to nie dlatego, że ich nie ma, ale wtedy ryby te odbywają tarło. Łowienie ryb wycieńczonych odbytym aktem prokreacji do przyjemności raczej nie należy, a to chyba jest warunek konieczny, aby każdy rejs był sympatyczną i mile wspominaną przygodą. Ryby wychudzone, mało waleczne nie mogą być i nie są magnesem, który przyciąga prawdziwych wilków morskich.
Kolejną rzeczą, która ciągnie nas nad morze z najbardziej odległych zakątków naszego kraju, jest fakt, że nawet początkujący może tu liczyć na spotkanie z rybą życia. Złowienie sztuki kilkukilogramowej nie jest niczym szczególnym. W wodach śródlądowych jest to obecnie na lada wyzwanie.

Jeszcze kilkanaście lat temu mogliśmy praktycznie wypływać tylko z jednego portu – Łeby. Teraz wybór jest o wiele większy. Kołobrzeg, Darłowo, Ustka, Łeba, Władysławowo, Jastarnia, Hel, Gdańsk – tam wędkarstwo morskie stało się istotną gałęzią gospodarki i źródłem dochodów społeczności lokalnej. Dzięki niemu przedłuża się sezon turystyczny. Tylko przez Darłowo, w ubiegłym roku, przewinęło się około 70 000 wędkarzy. Korzyści ekonomiczne, jakie generują, są łatwo policzalne i samorządy lokalne również zdają sobie z tego sprawę. To dzięki nam życiem tętnią hotele, restauracje, pensjonaty, sklepy. To dzięki nam porty, które jeszcze 20 lat temu po wakacjach zamierały, teraz funkcjonują praktycznie przez cały rok.
Jak widać, wędkarstwo morskie to potężny biznes, w którym zatrudnienie znajduje tysiące osób. Pewien jestem, że jeszcze przez wiele lat obserwować będziemy dynamikę w tym sektorze, bo zaległości, jakie mamy, w porównaniu chociażby z Niemcami, są jeszcze bardzo duże. Jeśli chodzi o łowienie na pilkery, to praktycznie dogoniliśmy już zachodnią Europę, natomiast gdy popatrzymy np. na trolling, łowienie na przynęty naturalne z kutrów czy chociażby wędkarstwo plażowe, to jeszcze wiele mamy do nadrobienia. Optymistyczne jest to, że mamy bardzo dobrych, chcących się rozwijać pasjonatów wędkarstwa. Tyle tytułem wstępu…

Porty i kutry
Bardzo często dzwonią do mnie ludzie (nawiasem mówiąc, nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak łatwo zdobyć mój numer telefonu) z pytaniami: gdzie jechać i od czego zacząć morską przygodę? Do wyboru jest przecież wiele portów, a jeśli jeszcze popatrzymy na liczbę kutrów w nich stacjonujących, to mamy niemałą łamigłówkę. Nasz kraj samoistnie się spolaryzował. Jeśli podzielilibyśmy Polskę na pół, zgodnie z kierunkiem północ – południe, to wschodnia część najczęściej odwiedza Władysławowo, Jastarnię, Hel, Gdańsk i czasami Łebę, natomiast zachodnia zdominowała Kołobrzeg, Darłowo i Ustkę. Z reguły jedziemy tam, gdzie mamy najbliżej lub gdzie najłatwiej da się dotrzeć. W każdym z tych portów możemy liczyć na dobre połowy. Ale aby to się mogło stać – musimy trafić na dobrą jednostkę. No i tu zaczynają się schody. Jak z dziesiątek łodzi motorowych wybrać tę właściwą?
Najlepiej na dziewiczy rejs wybrać się z kimś, kto ma już jakieś rozeznanie. To znacznie ułatwia wybór. Jeśli takiej możliwości nie mamy, to stare przysłowie mówi: „koniec języka za przewodnika”. Popytajmy znajomych, szukajmy informacji w sklepach wędkarskich czy też na specjalistycznych portalach internetowych. Nie bójmy się zadawać pytań, bo nie ma nic gorszego niż rejs z „fryzjerem”, który chce nas tylko dobrze wyczesać. Wiem, o czym mówię, bo sam czegoś podobnego doświadczyłem.
W każdym porcie są jednostki lepsze i gorsze, bardziej i mniej komfortowe, większe i mniejsze. Wybór, u kogo zostawić nasze pieniądze, należy tylko do nas. Ja cenię sobie wygodę, dlatego częściej pływam kutrami niż małymi łodziami motorowymi. Jedne i drugie mają swoje plusy i minusy. Kutry to komfort, stabilność, możliwość zdrzemnięcia się, toaleta (która wiele mówi o standardzie jednostki), posiłki, gorące napoje. Mają też one swoje wady. Przede wszystkim są wolniejsze. Motorówki są bardziej kameralne, a ich największe plusy to bardzo szybkie dotarcie na łowisko i przemieszczanie się w poszukiwaniu ławic dorsza oraz dużo dłuższy efektywny czas łowienia. Poza tym łowiąc z małych łodzi, możemy szukać płochliwych drapieżników znacznie płycej i bliżej brzegu. W zimnych porach roku zdecydowanym faworytem są duże jednostki, w ciepłych już to nie jest takie oczywiste.
Wiele o klasie jednostki, a co za tym idzie również szypra, mówi pierwszy kontakt telefoniczny. Jeśli są wolne miejsca na weekendowy rejs kilka dni przed tym, jak ma się odbyć, to fakt ten daje dużo do myślenia. Najbardziej renomowane łodzie mają rezerwacje na wiele miesięcy naprzód. Oczywiście może się tak zdarzyć, że ktoś zrezygnuje z rejsu i uda nam się wskoczyć na jego miejsce, ale to zdarza się naprawdę bardzo rzadko.

Przed pierwszym rejsem
Jeśli już uda nam się umówić na wypłynięcie, to stajemy przed kolejnym dylematem: jak się do tego przygotować i co ze sobą zabrać? Podstawową rzeczą, o której nigdy nie możemy zapomnieć, jest dowód tożsamości – paszport lub dowód osobisty. Opuszczając wody terytorialne RP, a często mamy z tym do czynienia, musimy taki dokument mieć. Jego brak może skutkować przykrymi konsekwencjami nie tylko dla nas, ale również dla szypra i pozostałych uczestników wyprawy. Aby polowanie na bałtyckie dorsze było przyjemnością, powinniśmy zadbać o odpowiedni ubiór. Kiedy jest ciepło, nie ma z tym większego problemu, natomiast kiedy jest chłodno, niczego nie można lekceważyć. Wodoodporne obuwie i ciepłe skarpety to podstawa. Widziałem już wędkarza, który przy kilkunastostopniowym mrozie i falach przelewających się przez pokład wszedł na kuter w obuwiu sportowym. Skończyło się tym, że po rejsie ściągał skarpety razem z odmrożoną skórą. Jak sam mówił, nieprzyjemnie było tylko do połowy rejsu. Później już nic nie czuł.
Bardzo istotnym elementem naszego ubioru powinna być bielizna i to najlepiej termoaktywna. Kombinezon (niekoniecznie pływający, choć jest wskazany), czapka, rękawiczki – żadnego z tych elementów lekceważyć nie można. Wyznaję zasadę, że lepiej jest mieć co z siebie ściągać, niż nie mieć czego na siebie włożyć. Jeśli będziecie się do tego stosować, to z pewnością nie będziecie odczuwali dyskomfortu z powodu złych warunków atmosferycznych. Na morzu pogoda zmienia się bardzo szybko i na każdą ewentualność trzeba być przygotowanym. Zdarzało mi się w lutym łowić w samej bluzie, a było też tak, że latem telepałem się z zimna.
Jaki sprzęt zabrać? Uważam, że nie powinniśmy sobie tym zaprzątać głowy. Po pierwsze, na większości kutrów można wypożyczyć kompletne wędziska. Wystarczy zadzwonić i zapytać, czy jest taka możliwość. Po drugie, nie wiadomo, czy nam się to spodoba, a po trzecie – nie wiemy, czy choroba morska nie spowoduje, że nasz pobyt na pokładzie ograniczy się tylko do prezentowania Neptunowi zawartości naszego żołądka. Nie łudźmy się, że na kutrze dostaniemy wędkę i kołowrotek najwyższej klasy, ale przecież nie o to chodzi. Ważne, abyśmy liznęli morza, poznali, jak ono smakuje i zdecydowali co dalej?

Jeśli już stwierdzimy, że nasz dziewiczy rejs nie był ostatni, wtedy powinniśmy udać się do sklepu. Dobrze, jeśli trafimy na sprzedawcę, który ma o tym jakieś pojęcie, bo niestety wciąż można spotkać tych mało kompetentnych. Pytajmy, radźmy się, nie bójmy się mówić o swoich wątpliwościach. Dobry sprzedawca z pewnością nam pomoże. Sklepy pełnią też rolę punktów informacyjnych. To tam możemy dowiedzieć się, na jaką jednostkę się wybrać, na jakich głębokościach aktualnie łowi się i w końcu – jakie przynęty teraz preferują ryby.

Pamiętam, jak kilka lat temu wybrałem się z kolegą na ryby do Darłowa. Dojechaliśmy dość późno, więc pewien byłem, że wszystkie dobre miejsca na kutrze będą już zajęte. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem, że najlepsze miejsca są wolne! Okazało się, że pozostali uczestnicy tej wyprawy byli „pierwszakami”. Zajęli całe śródokręcie, bo nie zdawali sobie sprawy z tego, że największe możliwości daje dziób i rufa, oczywiście pod warunkiem, że potrafi się to wykorzystać. Jeśli ryb jest dużo i do tego jest dryf, to miejsce nie jest tak istotne, natomiast jeśli mamy do czynienia z flautą lub niewielką ilością drapieżników, to w 90% przypadków najwięcej złowią ci, którzy zajęli najlepsze miejscówki. Dziób i rufa pozwalają na obławianie znacznie większego obszaru łowiska niż śródokręcie.
O technikach, sprzęcie i dostosowaniu się do różnych warunków panujących podczas rejsu napiszę w kolejnych numerach naszego czasopisma.