Pilker, guma – co zabrać do Norwegii?

wpis w: Aktualności 0

Każdy z nas, wybierając się łowić ryby w morskich wodach poza granicami Polski, zastanawia się nad tym, jakie przynęty ze sobą zabrać. W natłoku reklam oraz opinii różnej maści specjalistów, mamy z tym niemały problem. Najczęściej celem podróży naszych wędkarzy jest Norwegia, więc temat związany z łowieniem w wodach ją okalających, chciałbym w tym artykule poruszyć.

Kiedy stawiałem pierwsze kroki na skandynawskich łowiskach, wiedza na temat stosowanych tam akcesoriów była znacznie mniejsza niż obecnie, o ich dostępności  nawet nie będę wspominał. Pamiętam dobrze  swój  debiut w krainie Vikingów. Właściciel bazy, kiedy zobaczył sprzęt mój i moich kompanów, jaki tam ze sobą zabraliśmy, miał dziwny wyraz twarzy – ta mina była bezcenna. Po latach już wiem, że się wygłupiliśmy, no ale skąd mieliśmy czerpać wiedzę na temat tego czego tam tak naprawdę się używa? Nawet gdybyśmy ją mieli, to i tak nie było możliwości kupienia tego w Polsce.

Lata mijają, sytuacja diametralnie się zmieniła. Poza nabywanym przez lata doświadczeniem, obecnie mamy możliwość kupienia praktycznie wszystkiego na lokalnym podwórku. Jest to komfortowe dla tych, którzy mają świadomość tego czego szukają. Niestety tym, którzy nie mają zbyt dużej praktyki w wyprawach zagranicznych, nie ułatwia to życia.

Klasyka od Savage Gear

Zatem co zapakować do naszego pudła, często ograniczonego wagowo przez limity w samolotach, aby móc wędkować skutecznie?

Podstawową przynętą, od której zaczynali niemal wszyscy, są pilkery. To uniwersalne wabiki, na które można łowić całe spektrum ryb morskich. Mają swoje wady, ale mają też wiele zalet. Przede wszystkim, nie wymagają wyrafinowania sposobu prowadzenia. Duża różnorodność kształtów i gramatur dostępnych na rynku sprawia, że pilkerami możemy wędkować praktycznie na wszystkich łowiskach i w każdych warunkach.

Najpopularniejsze norweskie modele to te w kształcie banana. Ładnie odchodzą na boki, pięknie lusterkują, występują w całej rozpiętości kolorów i wag, dlatego też są tak popularne. Najczęściej wykonane są ze stali nierdzewnej, wewnątrz zalewanej ołowiem. Uzbrojone w duże i mocne kotwice wygrały już walkę z niejedną wielką rybą. Znam wędkarzy, którzy swój arsenał przynęt ograniczają tylko do tego modelu. Poza zaletami, ma on też jednak wady. Przy silnych prądach, oraz wtedy, kiedy zależy nam na szybkim dojściu do dna, nie zawsze zdaje on egzamin. Możemy oczywiście zwiększać gramaturę, ale tutaj często ogranicza nas wytrzymałość wędziska. Poza tym, wędkowanie wabikiem o masie 1 kg, a i takie widziałem, do najprzyjemniejszych nie należy.

Przynęty Andrzeja Różyckiego

Osobiście preferuję inne pilkery. Takie, które kształtem przypominają ryby występujące tam gdzie wędkuję. Najczęściej są one płaskie, śledziopodone. Ich prowadzenie jest już trudniejsze i nie wszędzie da się je stosować, ale dobrze podane, potrafią skusić do brania nawet najbardziej chimerycznie żerujące drapieżniki. Poza tym, używanie takich przynęt pozwala mi na łowienie w opadzie, a tą metodę bardzo lubię. Wagi po jakie sięgam najczęściej to 120-300 gram, choć czasami, przy łowieniu rdzawców, na koniec zestawu zawieszam pilkera o masie 30 gram. Zdarza się też, że przy skrajnie mocnych ruchach wody używamy takich w przedziale 400-600 gram.

Inną grupą pilkerów stosowanych na norweskich wodach są te, które swoją budową przypominają sopel. Bardzo szybko schodzą do dna, ciężko nadać im jakąś pracę, ale w warunkach silnych prądów, przy łowieniu bardzo głęboko, a także wtedy kiedy musimy przebijać się przez ławicę drobnych ryb żerujących w toni są niezastąpione. Ponadto pilkerów tych używam przy łowieniu zębaczy. Nie wymaga się wtedy finezji, ważne aby pilker szybko doszedł do dna, gdyż pełni on bardziej rolę obciążenia, bo przynętą są najczęściej kawałki rybiego mięsa zakładane na kotwicę lub na specjalne systemy.

Ważną cechą pilkerów jest także to, że możemy je uzbrajać na kilka sposobów. Najczęściej robimy to w sposób klasyczny, czyli kotwica za pomocą kółka łącznikowego umieszona jest w dolnej części przynęty. Kolejny wariant to tzw. twin assist – zestaw dwóch pojedynczych haków na krótkim elastycznym przyponie, które zawieszamy w górnej części pilkera. Jeszcze innym sposobem jest to, co w swoich przynętach na Norwegię robi znawca skandynawskich łowisk – Andrzej Różycki. Za pomocą przyponu kotwicę montuje w górnej części pilkera, a ta, dzięki magnesom przytrzymywana jest w jego środkowej części. Jak widać, nawet z pilkerami można eksperymentować.

Przynęty Cpt Lego – Marka Bronowickiego

Osobnym rozdziałem przynęt używanych w kraju Vikingów są gumy. Na rynku występuje wiele ich rodzajów, w rozmaitych kształtach i kolorach. Trzeba powiedzieć jasno, że umiejętne stosowanie tych przynęt, poza wynikami ilościowymi, daje szansę na skuteczne selekcjonowanie ryb. Na gumy łowi się relatywnie mniej niż na pilkery, ale często nasze trofea są bardziej okazałe. Stosując je możemy złowić niemal każdy gatunek występujący w wodach słonych północnej Europy. Najczęściej używane ciężary to 150-500 gram, oczywiście wraz z główką. Ich główną zaletą jest to, że doskonale imitują naturalny pokarm ryb. Plusem i jednocześnie minusem jest ich wolny opad. Opór, który ten rodzaj przynęt stawia w wodzie jest nieporównywalnie większy niż pilkerów. Przy bardzo dużych dryfach, na głębokich łowiskach, dojście w okolice dna graniczy z cudem. Oczywiście, nie zawsze musimy łowić przy nim, choć czasami jest to pożądane. W moich pudłach zadomowiły się przede wszystkim takie przynęty miękkie, które kształtem i kolorystyką przypominają śledzie, szproty i czarniaki, ale bywa czasami tak, że ryby gustują w kształtach i kolorach niespotykanych w naturze. Prawda jest taka, że cokolwiek byśmy nie założyli na koniec naszego zestawu to przynęty gumowe i tak bardziej przypominają to co w wodzie pływa niż pilkery. Najczęściej używane rozmiary mają 15-25 cm.

Jeśli chodzi o główki, to tutaj jest kilka prawd, o których powinniśmy wiedzieć. Przed wszystkim, szybciej opadają te, których kształt przypomina rybią głowę. Główki klasyczne, okrągłe stawiają większy opór w wodzie, wolniej zmierzają w kierunku dna, ale kiedy drapieżniki żerują w opadzie to jest to ich niewątpliwy plus. Ważnym, a może nawet najważniejszym, aspektem przy doborze główek jest hak. W wodach zamieszkiwanych przez ogromne drapieżniki, w tej materii nie może być żadnych kompromisów. Musi on być ostry i bardzo mocny. Przydaje się także dodatkowe ucho do mocowania dozbrojki, gdyż największe przynęty miękkie muszą mieć dodatkową kotwicę lub hak w pobliżu ogona. Często dorsze, halibuty czy też duże czarniaki, bardzo subtelnie podgryzają wabiki i bez dodatkowego uzbrojenia ilość wykorzystywanych brań będzie znikoma.  

Mój autorski miks

Odpowiednie zestawienie główki i gumy to potężny oręż w rękach wędkarza. Ja coraz częściej właśnie tak łowię, pomimo tego, że skutecznie zacinam mniej ryb niż moi kompani łowiący pilkerami. Wyniki ilościowe zamieniłem na jakościowe. Łowię mniej, ale za to ryby, które atakują przynęty miękkie później pięknie wyglądają na zdjęciach, gdyż są z reguły większe niż te, które połakomiły się na pilkery.

Jak widzicie, szanowni wędkarze, nie ma przynęty doskonałej. Wiele zależy od naszych preferencji i łowisk na które się wybieramy. W swoim zestawie najczęściej mam przy sobie jedne i drugie, a o tym na co i jak będę łowił decydują warunki panujące na wodzie. Skuteczność w wędkowaniu jest wprost proporcjonalna do umiejętności czytania łowiska, a to jest już kwestią doświadczenia i znajomości wody oraz zwyczajów ryb. Jeśli chcecie nałowić się dużo, to tutaj wygrają pilkery. Jeśli jednak Waszym celem będą duże ryby, to powinniście śmiało sięgać po gumy, choć prawda jest taka, że na każdy rodzaj przynęty w Norwegii może wziąć ryba, która przez wiele lat będzie nieodłącznym elementem wspomnień związanych z tym krajem, czego wam serdecznie życzę.