Dobiegacze – artykuł z WW nr 01/2016

wpis w: Aktualności 0

Mimo tego, że o sposobach  łowienia dorszach na łamach naszego pisma, napisałem wydawać by się mogło wszystko, wciąż jeszcze są techniki połowu nie przez wszystkich poznane, które sprawiają, że nawet wędkowanie w niekorzystnych warunkach może okazać się  bardzo skuteczne.  Przed sztormem i tuż po nim, w  czasie flauty, przy gwałtownych skokach ciśnienia  i niestabilnej pogodzie nie  ma co  liczyć na agresywne brania dorszy. Jak każde drapieżniki, także te ryby są wrażliwe na wyżej wymienione czynniki, dlatego zamiast narzekać na kiepskie brania i obrzucać szypra niewybrednymi epitetami, zastanówmy się nad zmianą techniki połowu tej pięknej i bardzo smacznej  ryby. T o co chcę wam przedstawić w tym artykule nie jest niczym odkrywczym,  przywędrowało  do nas zza zachodniej granicy. Choć przez pierwsze lata mojej przygody z morskim wędkarstwem  nie było to  jeszcze popularne, to teraz nie wyobrażam sobie skutecznego wędkowania przez cały sezon bez opanowania tej metody. Praktycznie cała krajowa czołówka doskonale tą technikę opanowała . Nazwa nie wiem skąd się wzięła, ale fachowo metoda ta nazywa się łowieniem z użyciem dobiegacza.

Czym  jest dobiegacz?

To maksymalnie 15 centymetrowej długości przypon, tak mówi regulamin sportowego połowu wątłuszy,  doczepiony do pilkera w miejscu gdzie normalnie znajduje się kotwica.  Najczęściej wykonywany jest on ze specjalistycznej linki przyponowej, ja używam grubości 0,50mm. Taka średnica ogranicza skręcanie i  uodparnia przypon na uszkodzenia mechaniczne powodowane przez skały, kamienie,  czy też inne rzeczy zalegające na dnie. Próbowałem używać cieńszych żyłek, ale nie zauważyłem aby miało to jakikolwiek wpływ na ilość brań. Natomiast większa wytrzymałość przyponu pozwala mi na wciąganie ryb na pokład bez używania podbieraka, co jest szczególnie ważne podczas zawodów, gdzie liczy się niemal  każda sekunda.

Jeśli już będziecie chcieli spróbować tej techniki, do czego namawiam, i chcecie to robić dobrze, to musicie pamiętać o tym, aby nie dowiązywać żyłki bezpośrednio do ucha pilkera, bo i takie przypadki widziałem.  Takie rozwiązanie daje niemal stuprocentową gwarancję tego, że linka wcześniej czy później przetrze się  o kamienie lub  piasek, który uwzględniając masę pilkera  działa wręcz jak papier ścierny. Aby bezpiecznie zamocować przypon do wabika, powinniśmy skorzystać z następujących rozwiązań.  Zdejmujemy kotwicę z pilkera, zostawiamy kółko, do niego  doczepiamy krętlik do którego dowiązany jest przypon. Inną możliwością jest dowiązanie przyponu do krętlika z agrafką. Używając tego wariantu mamy możliwość częstszej i łatwiejszej wymiany dobiegacza, natomiast ja faworyzuję  pierwsze rozwiązanie. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to bardziej kłopotliwe, niemniej jednak z pewnością jest  bezpieczniejsze, bo agrafki niestety mają tendencję do odpinania, często w najmniej odpowiednich momentach.

Czym zakończyć dobiegacz – hak czy główka jigowa?

Najczęściej spotykanym rozwiązanie jest główka jigowa  o wadze 3-5 gram na haku 1/0 do 4/0. Wielkość haczyka  zależy od używanej przynęty. Najlepiej sprawdzają mi się następujące kolory główek: żółty, czerwony i czarny.

Jeśli chodzi o to co założyć na główkę to mamy do dyspozycji cały arsenał przynęt miękkich, które dostępne są na rynku. Ja najczęściej używam twisterów wielkości 5-8 cm. Jeśli chodzi o kolorystykę, to dominują  następujące  barwy:  brąz, czerń, fiolet, motor oil,  żółty, czerwony, pomarańczowy, lub ich kompozycje.  Nie byłbym wędkarzem gdybym czasami nie eksperymentował z innym kształtami czy też kolorami. Bywa tak, że coś co na pierwszy rzut oka budzi  śmiech, kształtem  lub kolorem, dla ryb bywa niesłychanie atrakcyjne, dlatego też nie bójmy się zakładać na haki przynęt innych niż powszechnie stosowane.

Są wędkarze, którzy rezygnują z główek,  na dobiegaczu montują gołe haki i także łowią ryby. Uważam jednak, wzorując się na  Niemcach,  a  także własnym doświadczeniu, że główka jigowa pełni również rolę wabiącą, dlatego już dawno przekonałem się do tego wariantu.

Inną skuteczną przynętą stosowaną w tej metodzie są różnego rodzaju muchy. Coraz więcej jest ich dostępnych w sklepach, i coraz bardziej imitują one  to czym dorsze żywią się na co dzień, więc z pewnością i one mogą być bardzo atrakcyjne dla ryb.

W porównaniu z tradycyjnym pilkerowaniem, w tej metodzie używamy  cięższych przynęt.  Powód takiego postępowania jest prosty. Chodzi o to aby wabik  znajdował się w pobliżu dna lub wręcz był do niego „przyklejony”.  Pilker pukając w nie podnosi osady denne, razem ze wszystkim stworzeniami, które w nim żyją.  Podążający za pilkerem dorsz, nawet ten, który nie ma zamiaru uderzyć w dużą przynętę, nie potrafi się oprzeć małej gumce imitującej  rybkę, lub podwoja wielkiego, popularnie nazywanego wszą morską i chociażby delikatnie, ale skubnie naszą przynętę. Czasami na szczytówce można obserwować jak pstryka w dobiegacza. Potrafi to robić 5-6 razy zanim uda się go w tempo zaciąć.

Aby zwabić drapieżniki w pobliże naszego zestawu powinniśmy używać pilkerów w kolorach jaskrawych, tak jak to robią w wędkarze niemieccy. Barwy fluorescencyjne: róż, czerwony, żółty, zielony, czy też ich kompilacje są tutaj najodpowiedniejsze. Co do kształtu, to powinniśmy używać pilkerów zwartych, których budowa pozwala na to aby szybko dotarły do dna i dodatkowo cały czas w pobliżu niego operowały. Kiedy chcemy poszukać ryb trochę wyżej, wtedy można używać pilkerów śledziopodobnych, co jest szczególnie  skuteczne wtedy, kiedy dorsze uganiają się za ławicami tych ryb.

Jak łowić?

Zarówno w klasycznym pilkerowniu jak i w łowieniu na dobiegacz, technika połowu jest podobna. Bez względu na to czy jesteśmy na napływie czy odpływie, należy przynętę wyrzucić jak najdalej od burty. Oczywiście, od tego na której burcie się znajdujemy, zależy to jak będziemy pracować przynętą. Jeśli odpływamy od niej, powinniśmy pozwolić jej opaść na dno i delikatnym ruchami, co jakiś czas oderwać ją od dna. Nie należy gwałtownie szarpać, a raczej na napiętej lince „szorować” dno, delikatnie kołowrotkiem  niwelując  luzy plecionki.  Jeśli zauważymy brania ryb w toni, wtedy należy założyć lżejszego pilkera, natomiast prowadzenie powinno być podobne.

Kiedy łowimy na napływie, wtedy mamy trochę trudniej. Oczywiście, także pozwalamy zestawowi opaść na dno, ale aby kontrolować przynętę musimy cały czas mieć napiętą linkę. Podrywamy delikatnie i zwijamy nadmiar linki, tak aby obławiać jak największy obszar dna. Prędkość zwijania i ilość nawijanej plecionki musimy dostosować do dryfu.

Aby zwiększyć atrakcyjność naszych przynęt możemy zastosować jeden myk, bardzo często stosowany przez zawodników. Otóż najczęściej rzucamy prostopadle do burty, co nie ze wasze gwarantuje skuteczne łowienie. Dużo właściwsze jest łapanie tak zwanych kątów. Czyli, jeśli warunki i wędkarze łowiący obok nas na to pozwalają, powinniśmy  rzucać pod kątem,  w lewą lub prawą stronę. Taki manewr  wydłuża opad i pozwala na obłowienie znacznie większego obszaru dna.

Brania na dobiegacz potrafią być bardzo agresywne, ale też bywa i tak, że dorsze niczym sandacze, delikatnie skubią to co zawiesimy na końcu naszego zastawu. Pozytywne jest to, że ta metoda praktycznie eliminuje do zera podczepienia ryb, co jest szczególnie ważne na zawodach. Jeśli opanujecie tą metodę, to z pokładu kutra zawsze schodzić będziecie z zadowolonymi minami, bo ta technika + dobre opanowanie łowienia klasycznym pilkerem, pozwala na bardzo efektywne wędkowanie w każdych warunkach, czego dowodem niech będą wyniki, które od lat osiągam podczas rywalizacji z polskim wędkarzami, którzy, co nie jest tajemnicą,  prezentują najwyższy europejski poziom.

Artykuł ten ukazał się w Wiadomościach Wędkarskich nr 01/2016